Czarodziejskie pióro

czarodziejskie-pióro_2Czarodziejskie pióro jest jeszcze puste, magiczny atrament jeszcze go nie napełnił, strony niczym nie zapełnił… Jego moc; moc słów i moc słowa, ciągle uśpiona, niegotowa. Słychać tylko jak cicho chrapie, leżąc samotnie na kanapie. A gwiazdki tylko czekają by stworzyć śliczną opowieść magiczną i lekko już zniecierpliwione wzdychają.

Aż tu nagle coś się rusza, toż to pióro się podnosi, może zaraz coś napisze albo nawet i wygłosi? Jeszcze lepiej - zobaczymy, czym są wiersze, czym są rymy.

Jak wieść głosi, echo niesie,
żył czarodziej w wielkim lesie.
Zwał się Parry, Hotter Parry,
nie był młody, ani stary.
Gdy był gorąc, gdy był upał,
wodę pił i szyszki chrupał.
Zaś w dni zimne o poranku
latał sobie po swym ganku.
A że ganek miał malutki,
lot był szybki, no i krótki.
Raz ujrzała go jaskółka,
"po co on tak kręci kółka?"
w pierwszej chwili pomyślała
i natychmiast zagadała
- Ale ma pan dużo pary
- O, dziękuję - odparł Parry
i zatrzymał się w tym pędzie,
ciekaw co też dalej będzie.
Rzadko bowiem miał wizyty,
choć nie bywał zbytnio skryty.
Wtem jaskółka się zmieniła,
w czarodziejkę przemieniła.
Ładny uśmiech mu posłała
jak na ganku lądowała.
- Może wodę przygotować?
- Parry szybko jął czarować.
- Oczywiście i dziękuję,
miło się tu z panem czuję.
Parry tylko skinął głową,
jakby nagle był niemową.
Ale wnet odzyskał zapał
i po głowie się podrapał,
żeby zrobić zaś wrażenie,
wyczarował im jedzenie.
Garść igliwia, szyszek parę,
mieli ucztę ponad miarę.
- To jest pyszne, to jest świetne,
bo treściwe i konkretne
- zachwalała czarodziejka;
Parry dumnie na nią zerkał.
- Wiesz, nazywam się Hairmiona
i uwielbiam być karmiona
- tak wesoło oznajmiła,
po czym się zarumieniła.
Włosy ręką przeczesała,
gęste je naprawdę miała.
Było miło, było sielsko,
pili wodę, żarli zielsko,
lecz ich sjesta się skończyła,
groźna postać się zjawiła.
Wielki wilk, czarny i zły,
przywitał się szczerząc kły.
Parry różdżką się zamachnął,
ale o posadzkę trachnął.
- Ej, bo jeśli to coś zmienia,
to przemienię się w jelenia
i porzucę swoją postać,
chociaż wolę wilkiem zostać!
- zawył raz, a może z kilka,
aż dostrzegli w nim nie wilka,
lecz wielkiego czarodzieja,
co go pochłonęła knieja.
- Toż to o właściwej porze
się tu zjawiasz Moodbledorze!
- wykrzyknęła doń Hairmiona,
tym spotkaniem zaszczycona.
Parry również się ukłonił,
może nawet łzę uronił.
- Ale was wprawiłem w nastrój,
lećmy więc, porzućmy zastój,
parę rzeczy trzeba zrobić,
Mordęvolta znowu obić.
- Jak to?! - wykrzyknęli w szoku,
bojąc się wojować w zmroku,
wiedząc, że w tej ciemnej strefie,
Mordęvolt się czuje lepiej.
- Hej, spokojnie, nie od razu,
lećmy najpierw, szybciej, gazu!
Ustalimy, co robimy
dopiero gdy się wyśpimy.
Wstali więc i polecieli,
bo choć wątpliwości mieli,
czuli, że tak zrobić muszą,
całym sercem, no i duszą.
- A nie prościej teleportem?
- spytał Parry tuż nad fortem.
- Ja tam wolę tak polatać,
pęd powietrza uchem złapać
- usłyszał od Moodbledora,
gdy już była późna pora.
Noc gwiaździsta, bez księżyca,
aż tu nagle śnieg, śnieżyca.
Patrzą, a tam wprost przed nimi,
Mordęvolt swe czary czyni!
Miota wściekle w nich zaklęcia,
aż zmroziło ich z przejęcia.
Parry wnet wigor odzyskał,
piorunami zaczął ciskać.
I to mocne były czary;
dużo ognia, kłęby pary.
Aż poraził Mordęvolta,
napięciem o wielu woltach.
Dymić mu zaczęło z czaszki,
skończył więc całe igraszki
i uleciał z pola bitwy
przybierając kształt rybitwy.
- Taki z niego ranny ptaszek,
kilka mu spaliłeś blaszek
- to Hairmiona biła brawo,
czując się nadzwyczaj klawo.
Świt już naszedł i jaśniało,
ale spać im się nie chciało.
Te emocje, no i nerwy,
trudno na sen robić przerwy.
Parry latał więc zygzakiem,
jedząc szyszkę z dużym smakiem.
Co robili pozostali?
Krążyli i głodowali.
Aż ich Parry poczęstował;
polną trawę zaserwował.
Na poduszce wreszcie siedli,
z chmur utkanej, no i zjedli.
- Co robimy, drodzy mili?
Volta żeśmy przepędzili,
ale wiecie, że on wróci,
coby nas o głowy skrócić
- począł się Moodbledor radzić,
bo nie wiedział co poradzić.
- Nic się nie bój,jak go chwycę,
Parry puści błyskawice,
bęcki będzie miał nie lada,
pokonamy tego dziada
- dziarsko rzekła mu Hairmiona,
pewna siebie, rozluźniona.
- Jak go chwycisz, czym go spętasz?
On jest śliski, nie pamiętasz?
- znowu się Moodbledor wtrącił,
bo mu się coś nastrój zmącił.
Parry milczał zaś jak pień;
zdążył chyba zapaść w sen.
- Tarczę nam więc wyczaruję,
takiej co Volt nie sforsuje
- ustaliła w mig Hairmiona,
coraz bardziej już zmęczona.
Spali długo, spali mocno,
całą zimę, wstali wiosną.
Tak to czarodzieje mają,
że gdy już wypoczywają,
to im czas inaczej mija,
raz się ciągnie, a raz zwija.

 

Przywitały więc ich pąki
oraz już zielone łąki.
Zachwycili się widokiem,
dłuższym dniem, a krótszym zmrokiem.
Potok obok szemrał miło,
ptak zaćwierkał z całą siłą.
Te kojące ucho dźwięki
nie wieściły żadnej męki.
Bo gdy MordęVolt się zjawiał,
ciszę sobie w mig ustawiał.
Czasem było słychać syki
oraz odgłosy paniki.
Więc zlecieli już na ziemię,
przy strumyku, na kamienie.
Parry zaszył się gdzieś w trawie,
o niczym nie myśląc prawie.
Czuł się lekki i beztroski,
wiatr rozwiewał jego włoski,
przysłaniając mu widoki
na pobliskie zbocza, stoki. -
Dobra, lećmy, działać trzeba,
wzbijmy się znowu do nieba,
bo zadanie na nas czeka,
droga trudna i daleka
- to Moodbledor wydał rozkaz,
dumnie prężąc swoją postać
i jak zwykle posłuch zyskał,
taką mocą zaczął tryskać.
I gdy już się mieli wznosić,
coś zaczęło ich tarmosić;
był to atak wściekłych os,
gryzły ich od stóp po nos.
- Nie wiem co na osy działa!
- Hairmiona się wydzierała,
bojąc się o swoje ciało,
że nie wyjdzie z tego cało.
Parry ją zasłonił ręką,
czując, że mu nogi miękną,
aż Moobdledor wyczarował
wielki ul, co osy schował.
Osy w ulu, czy to dziwne?
Pomysłowe, kreatywne!
- Moodbledor bił sobie brawo,
wtórowali mu niemrawo,
bo ich piekły całe ręce,
nogi też były w udręce. -
Ale piecze, ale boli!
Czuję się niczym w niewoli.
Toż to kolejna rewolta
tego złego Mordęvolta
- była pewna już Hairmiona,
drapiąc się po swych ramionach.
Miała rację, rzeczywiście,
aż ze strachu spadły liście,
bo Mordęvolt się pojawił,
cały zdrowy, już nie krwawił.
- Czemu ty nas wszystkich
nękasz niczym największa udręka?!
- Parry spytał go znienacka,
czując, że gdzieś jest zasadzka.
- Za co ty się mścisz i szczujesz,
co masz z tego, co zyskujesz?
- Parry ciągle dopytywał,
jakby jakiś fortel skrywał.
Mordęvolt się chyba zdziwił;
nagle usta swe wykrzywił.
- Co ty wiesz o moim życiu,
w samotności i w ukryciu.
Wiecznie sam i bez dzieciństwa.
- To dlatego robisz świństwa?!
- wykrzyknęła wtem Hairmiona,
tym wyznaniem wprost zdumiona.
- W sumie nie wiem, nie myślałem,
nigdy siebie nie pytałem,
co tam w moim wnętrzu skrywam,
zresztą rzadko się odzywam.
- Mordęvolt swą różdżką machnął,
lecz nikogo czar nie trachnął,
tylko drzewom liście zwrócił,
po czym nagle się obrócił,
bardzo szybko i na pięcie,
więc z miejsca spadło napięcie.
- Co ty robisz, dokąd zmierzasz,
i co teraz, co zamierzasz?
- pognał za nim Parry pędem,
bo już niknął za zakrętem.
- Nie wiem, nie wiem, mój ty Parry,
tam gdzie znikną me koszmary,
w mojej głowie ciągle dudni,
może schowam się gdzieś w studni?
Ale wiem, że chcę się zmienić,
swoje życie już odmienić,
niepotrzebnie tak się mściłem,
głupi byłem, źle robiłem.
- Wydawało się, że skończył,
lecz kolejną treść dołączył:
- Dzięki wielkie za pytanie,
trza odpowiedź znaleźć na nie.
Choć już chyba to odkryłem;
nic, a nic, tylko traciłem,
same straty, bez korzyści,
traci także ten, co się mści.
- Mądrze Mordęvolcie prawisz,
może jeszcze duszę zbawisz
- dodał Parry mu otuchy,
pragnąc wygnać te złe duchy,
co się kryły wewnątrz niego,
czarodzieja zbłąkanego,
złym czarnoksiężnikiem zwanym,
nigdy, nigdy niekochanym.
- Zło się bierze z odrzucenia,
samotności, nielubienia
- westchnął Parry niezbyt cicho,
licząc, że odpędzi licho,
w końcu użył magii większej,
magii dobra; najpiękniejszej.
I Mordęvolt kiedyś zły,
w mig uwolnił swoje łzy,
lały się strumieniem takim,
że przydały się gumiaki.
Aż cztery minuty później
napełniły wszystkie studnie.
Lecz nie były to łzy słone,
ale czyste; uwolnione.
W mig zakwitła cała łąka,
wszystko było w cudnych pąkach.
- Nie płacz już, bardzo cię proszę,
bo nam przemokną bambosze
- rzucił Parry siłą ducha
i Mordęvolt go posłuchał.
Koniec łez? Nie, bo Hairmiona
patrzyła na nich wzruszona,
razem ze starym Moodbledorem,
z coraz lepszym humorem.
Tak się oto pojednali,
ci co wcześniej wojowali,
tak to Mordęvolt niedobry,
płakał niczym małe bobry.
Czy tak mogło być? Musiało!
- w bajce się to przecież działo.